1927. Świętować można na różne sposoby

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 1 tydzień temu
1 maja 2004 roku odcisnął się w naszej historii jako dzień, w którym Polska weszła w skład wspólnoty zwanej Unią Europejską. Wydarzenie poprzedziło referendum, odbywające się mniej więcej rok wcześniej (musiałam być jeszcze w podstawówce, ponieważ nie mogłam głosować w jego szkolnej wersji przeznaczonej dla gimnazjalistów), w którym większość uprawnionych do głosowania dała wspólnocie "zielone światło". Pamiętam jeszcze, iż nasi rodzice stwierdzili, iż robią to bardziej dla nas, naszego pokolenia, niż dla siebie.
W tym roku, jak łatwo obliczyć, mija 20 lat od tego dnia. Wiele osób uczciło to na różne sposoby. Nie inaczej było ze mną. Rocznicę świętowałam na swój sposób, czyli (a jakżeby inaczej), biorąc udział w biegu. Tegoroczna, czwarta już edycja "Biegu Bohaterów", związana była właśnie z 20. rocznicą obecności Polski w Unii Europejskiej. I choćby zaplanowany był na ten sam dzień, czyli 1 maja. O tym, iż odbędzie się kolejna edycja biegu podejrzewałam od zeszłego roku, a nabrałam pewności wraz z natrafieniem na tą informację w Internecie. To też odbyło się dość późno, ale lepiej późno niż za późno. Na szczęście zdążyłam się zapisać i choćby nie byłam tak zupełnie na końcu listy startowej.
Trochę inaczej było z wolontariatem podczas wydarzenia. Ale tutaj bardzo gwałtownie dostałam informację o naborze od znajomych będących w zarządzie Regionalnego Centrum Wolontariatu. Jako sugerowane stanowisko działań podałam Biuro Zawodów. Z jednej strony mogłam być niemal pewna, iż po raz kolejny zostanę tam przydzielona, ale z drugiej zawsze mam z tyłu głowy, iż skierują mnie gdzie indziej. I tak naprawdę dopiero po otrzymaniu meila z przydziałem można być na 100% pewnym, gdzie się będzie działać.
Zgodnie z moją deklaracją było to Biuro Zawodów. Tak jak zaznaczyłam w formularzu rekrutacyjnym, działałam w niedzielę, we wtorek przed półtorej godziny (miałam być na całej zmianie, ale wypadło rozbieranie dekoracji wielkanocnej, na którym chciałam też być), a także przez godzinę przed biegiem. Głównie podawałam odpowiednie koszulki, ale też sama sobie wydałam mój pakiet startowy, na który składał się numerek, niebieska koszulka biegowa, w której powinno się było startować oraz worek.
Biuro zawodów
W środę oba biegi (Bieg Bohaterów i odbywający się równocześnie Silesia Półmaraton) miały swój start o godzinie 10:00. Dzień wcześniej sprawdziłam na youtube symulację trasy i przyznam Wam szczerze, iż trochę mnie ona przeraziła.
Już wcześniej przestraszyło mnie to, iż z 4 kilometrowego biegu nagle zrobiło się 5 kilometrów, co jeszcze bym jakoś przeżyła. Ale jak w środowy poranek dowiedziałam się, iż kilometraż zwiększył się do 6, to przez moją łepetynę przeszła mi jedna myśl - "i na co ty się babo porwałaś". Ale z drugiej strony - 6 kilometrów to tylko o 1000 metrów więcej niż 5 kilometrów, które już nie raz pokonywałam. Przy odrobinie szczęścia i zaciśnięciu zębów była szansa, iż dam radę.
Pierwsze metry biegło mi się dosyć dobrze, tym bardziej, iż przewaga pomiędzy mną, a peletonem była niewielka. W pewnym momencie usłyszałam choćby znajomy głos, który mnie dopingował i okazało się, iż to prezes "MK Teamu" organizującego imprezy, w których też zdarza mi się być wolontariuszem. Zrobiło mi się miło. Tak samo jak wtedy, kiedy słyszałam doping od ludzi, którzy ustawili się wzdłuż trasy biegu. Pewnie kibicowali wszystkim, ale gdy człowiek biegnie sam to z automatu wie, iż te brawa, okrzyki zachęty, a choćby przybijanie "piątek" są właśnie dla niego.
Doping okazał się niezwykle pomocny - trasa, choć to tylko 6 kilometrów, zdawała się dłużyć w nieskończoność, zaś lejący się z nieba żar wcale nie ułatwiał sprawy. W dodatku z tyłu głowy była presja czasu. Wiadomo, iż nigdy nie pobiegnę tak jak pełnosprawni zawodnicy, ale z drugiej strony, na czas biegu zamknięto wiele ulic w mieście, także tych głównych, aby mógł się on odbyć. Ulice zaś nie mogły być w nieskończoność wyłączone z użyteczności, chociaż otwierano je tuż po przebiegnięciu ostatniego zawodnika. Dlatego czułam tą presję, iż to w dużej mierze ode mnie zależy kiedy się to stanie.
Najtrudniejszym dla mnie odcinkiem trasy był zdecydowanie ten prowadzący przez Załęże. Dobrze, iż wolontariusze stali na każdym kroku i wskazywali drogę, bo tak naprawdę nie znam tamtych okolic. Może dlatego tak mi się ciężko biegło? Za to "odzyskałam siły", jak tylko z Załęża wbiegłam na teren Dąbrówki Małej. Wszak stamtąd już prosta* droga do mety. Finiszowałam minutę przed upłynięciem godziny od startu. Czy się tym przejęłam? Ani trochę, wszak liczy się dobra zabawa, a ta taka była. Na mecie czekało zaś na mnie wielu znajomych z wolontariatu. Kilkoro wiedziało, iż startuję, inni nie i dla nich było to niemałym zaskoczeniem. Tak samo, jak dla liderów wolontariatu w Biurze Zawodów, którym też nie powiedziałam, iż biegnę. Nie mniej, wszyscy serdecznie mi gratulowali i cieszyli się razem ze mną.
Ale to nie koniec moich działań - po krótkim odpoczynku w Biurze Zawodów i wypiciu hektolitrów wody (na szczęście tej było pod dostatkiem), założyłam wolontariacką koszulkę i poszłam na metę rozdawać medale. Nie rozdałam ich co prawda zbyt dużo, ale zawsze coś. No i mogłam oklaskiwać tych z Półmaratonu, którzy już ukończyli swój bieg. Wszak sama wiem, jak dużo znaczy taki gest. Koordynatorka strefy medalowej trochę się zdziwiła moją obecnością, ale przede wszystkim - cieszyła. I już mnie zaprosiła do pomocy podczas jesiennego SilesiaMarathonu. Pomyślę nad tym, nie mówię, iż nie.
Tylko proszę, nie pytajcie mnie skąd ja na to wszystko biorę siły, bo sama nie wiem. Może po prostu z satysfakcji, iż robię coś interesującego i dowodów uznania ze strony innych?

P.S. Jak tylko na fanpage wydarzenia zlokalizuję zdjęcia ze mną, to postaram się wrzucić je do wpisu. Ewentualnie poproszę fotografa z Regionalnego Centrum Wolontariatu, czy by mi jakichś nie podesłała.

* Potraktujcie to jako przenośnię, bo w rzeczywistości daleko jej było do bycia prostą
Idź do oryginalnego materiału