"Dzieci to się wychowuje" – skwitowała staruszka. Odpowiedź ojca sprawiła, iż zapadła cisza

mamadu.pl 1 rok temu
Znacie to pewnie wszyscy. Zatłoczony supermarket, wszyscy nerwowi, kolejki do kas na pół godziny stania, a w tym wszystkim dziecko, które stać nie chce, zakupów robić tym bardziej. I wyraźnie daje to do zrozumienia otoczeniu.


Scenariuszy jest kilka, ale wszystkie w centralnym punkcie mają dziecko, niezadowolone, iż jest w sklepie, oraz jego rodzica, który chciałby stamtąd jak najszybciej zniknąć. Ja w takich sytuacjach mówiłam swoim dzieciom, iż chciałabym, aby uderzył we mnie meteoryt. I to natychmiast! Tak na marginesie, ktoś musiał mnie chyba kiedyś podsłuchać, bo jakim innym cudem (bez zażycia narkotyków) scenarzyści "Klanu" wpadliby na tak absurdalny pomysł, jak ten z meteorytem uderzającym w dom Chojnickich?

Wróćmy jednak do meritum. Sklep. Jeść trzeba. Łatwo skwitować, iż "z dzieckiem to się w domu siedzi, a nie po sklepach lata" (tak, słyszałam to) albo "Jak się nie uspokoisz, to zaraz cię pan zabierze" (tak, to też słyszałam). A jednak nie wszyscy mają ten komfort, by zostawić dziecko w domu, a jak już ustaliliśmy – jeść trzeba. I tu wkracza ona: staruszka na zakupach.

Staruszka na zakupach: cechy charakterystyczne


Wiecie, ta, która już nie pracuje, więc mogłaby iść na zakupy poza godzinami szczytu. Nie musi też pchać się tam z wózkiem w sobotę, kiedy to choćby najzdrowsi i najsilniejsi z nas mają ochotę porzucić wypchany zakupami koszyk i natychmiast przejść na freeganizm, byle tylko nie przedzierać się przez tłum innych klientów. Ale nie, ona lubi sobie tak pokupować bułeczki po tej 17:00 w tygodniu oraz przez całą sobotę, a jeżeli jest niedziela handlowa, to jeszcze dodatkowo wtedy.

Wiecie, ta staruszka na zakupach, które swoje już przeżyła, dzieci własne odchowała, więc ONA WIE. I nie omieszka się tą wiedzą podzielić! I to koniecznie tak, żeby temu złaknionemu meteorytów rodzicowi w te niekompetentne wychowawczo pięty poszło.

Ostatnio byłam ci ja w znanym dyskoncie spożywczym, tym, do którego chadza się w soboty, i zaobserwowałam scenkę, którą po prostu muszę się z wami podzielić. Z dwóch powodów: po pierwsze daje do myślenia, a po drugie: w starciach staruszka na zakupach kontra sfrustrowany rodzic kilka mamy tak krzepiących historii.

Sklepowa awantura: osoby dramatu


Bohaterowie: dziewczynka, na oko 9-letnia. Mężczyzna po trzydziestce, najprawdopodobniej ojciec dziewczynki. Staruszka na zakupach depcząca im po piętach. Ja, obserwatorka, bez dzieci, bo szczęśliwie są nastolatkami i mogą zostawać same w domu. Oraz, oczywiście, tłum ludzi w różnym wieku z wózkami i koszykami. Nazwijmy go dla wygody "gapiami".

Zawiązanie i rozwój akcji


Dziewczynka chce energetyka. Tak, teraz dzieci ciągle chcą energetyki, a rolą rodziców jest ich im odmawiać. Tak właśnie robi rzeczony ojciec: odmawia. Dziewczynka i tak bierze puszkę z półki i wkłada do wózka zakupowego. – I tak kupię – mówi. Ojciec bez słowa wyjmuje energetyk z wózka i odkłada na półkę. Córka wkłada puszkę z powrotem do wózka, już wyraźnie poirytowana. Sytuacja się powtarza. Ojciec odkłada na półkę, córka do wózka.

W końcu dziewczynka zaczyna krzyczeć, iż ona to chce. Jej ojciec w tym czasie ze stoickim spokojem powtarza: – Możesz wybrać sok lub wodę.

Dziecko w końcu rzuca puszką o podłogę. Napój się otwiera z hukiem, po alejce rozlewa się gazowana słodka ciecz. Dziewczynka krzyczy coś niezrozumiale, zatykając sobie uszy.

Punkt kulminacyjny


Horror, prawda? I tu wkracza staruszka na zakupach, bo ona tak właśnie myśli: horror. Najpierw głośno cmoka z dezaprobatą, kręci głową dla wzmocnienia efektu i mówi:

– No tak, kiedyś to by było nie do pomyślenia, żeby dziecko tak się zachowywało! Raz-dwa dostałoby w dupę i byłby spokój – wyjaśnia klientka, która wychowywała dzieci prawdopodobnie w latach 60., więc wie z autopsji, co i jak z tym skutecznym rodzicielstwem. – A teraz to się w dupach im poprzewracało – pani wyraźnie nie stroni od brzydszych słów, jeżeli mają służyć emfazie. – Bezstresowe wychowywanie i właśnie widać efekty! Dzieci to się wychowuje, a nie hoduje!

W czasie tej uświadamiającej przemowy dziecko nie przestaje krzyczeć. Ma zamknięte oczy i przez cały czas zasłania dłońmi uszy. Tłum gapiów (w tym ja, z wielkim zacięciem studiująca skład na opakowaniu soku pomidorowego 100 proc.) stoi w miejscu i nie śmie się ruszyć. Troszkę w osłupieniu, bardziej w ekscytacji: co to będzie, co to będzie...

Rozwiązanie akcji vel katastrofalny koniec


Ojciec dziewczynki wzdycha i patrząc wprost na staruszkę, odpowiada jej spokojnym, cichym głosem: – Proszę pani, moje dziecko ma autyzm. I zaręczam, iż ani bezstresowe wychowywanie, ani przemoc domowa w postaci "dawania w dupę" nic by tu nie zmieniły. Jest za dużo bodźców, ona się męczy i nie umie inaczej. Czy zauważyła pani, iż nie ma żadnej muzyki? To dlatego tu jesteśmy właśnie teraz: są godziny ciszy. To dla takich klientów jak moja córka, żeby było im łatwiej. Ale patrząc po pani i tym tłumie w sklepie teraz, wszyscy potrzebujemy ciszy.

I wiecie, co się wydarzyło? Naprawdę zapadła cisza. Piękna, niezmącona niczym (poza mruczącą coś do siebie dziewczynką) cisza. Pełna skrępowania i poczucia wstydu, iż oto znów oceniliśmy rodzica, nie znając jego historii. Tak nas przecież zaprogramowano. A staruszka na zakupach? Poczerwieniała, mruknęła, iż to trzeba było w domu siedzieć i poszła dalej ze swoim wózkiem. No bo ona, wiadomo, swoje wie i nic tego już nie zmieni.

Idź do oryginalnego materiału